Carmabelle Urocza właścicielka
Dołączył: 21 Cze 2008 Posty: 109 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wejherowo
|
Wysłany: Wto 12:14, 14 Paź 2008 Temat postu: Trening skokowy |
|
|
Trener: Carmabelle
Dyscyplina: skoki przez przeszkody (kl. L)
Miejsce i pogoda: parkur na trawie, zachmurzenie; 13'C
Używany sprzęt: [link widoczny dla zalogowanych], [link widoczny dla zalogowanych], [link widoczny dla zalogowanych], [link widoczny dla zalogowanych], [link widoczny dla zalogowanych] i [link widoczny dla zalogowanych]
Przerobie go na salami. Albo nie, zrobię z niego po prostu pasztet. Albo rzucę go na pożarcie królikom, najpierw częstując je marysią.
Wezuwiusz przyprawił mnie dzisiaj o stan maksymalnej kurwicy. Sąsiadka do mnie dzwoni, że jakiś "wielki, straszny brązowy koń wbiegł jej do ogródka i biega po jej sadzonkach wrzosów". Któż może być wielki, straszny i w dodatku brązowy? Wacław! Nikt inny... Muszę jeszcze odkupić sąsiadce kwiatki, za to, że mi koń z boksu zwiał.
Po całym zajściu przyprowadziłam Weza do stajni i już nie wstawiałam do boksu, tylko zaczęłam czyścić. Miał całe uwalone nogi i brzuch, więc musiałam umyć go w myjce z błota, a potem dopiero dokładnie wyczyścić iglakiem, zgrzebłem i zwykłą szczotką z długim włosiem. Naharowałam się przy tym, ale co ja mam poradzić, jak mam taką zmorę w stajni. Tylko płakać, albo pracować. Wyczyściłam mu kopyta i nasmarowałam je maścią. Jak się obejrzało całokształt to teraz Wacek wyglądał całkiem, całkiem przyzwoicie muszę przyznać.
Osiodłałam go szybko w nowy sprzęt. Słodko mu było w tej żółto - zielonej kompozycji i przez chwilę nawet przeszła mi złość na niego, ale jak mnie ugryzł w ramię powróciła szara rzeczywistość i pojechaliśmy na ten trening od siedmiu boleści.
Zaczęłam od stępowania na luźnej wodzy. Na parkurze stała linia z czterech przeszkód - koperta (50 cm), stacjonata (80 cm), stacjonata (90 cm), stacjonata (105 cm) - i dzisiaj mam w planach ją poskakać, więc Wezyrek się trochę po gimnastykuje. Oprócz tego mieliśmy krzyżaczka i stacjonatkę 80 cm, więc o rozgrzewkę też nie muszę się martwić. Dawno nie miałam jazdy z żadnym trenerem, albo chociaż z osobą ustawiającą mi przeszkody, więc przywykłam. Pozbierałam wodze i stępowałam dalej, pilnując wygięć na lewo, które tak opornie nam idą. Wezuwiusz ma już pięć lat i trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, nie obijać się do woli. Popracowaliśmy dłuższą chwilę na wolcie i stwierdziłam, że będę musiała ubierać na jazdy ostrogi. On kiepsko reaguje na łydki, o dosiadzie nie wspomnę - a nie chcę mieć konia do sterowania tylko i wyłącznie wędzidłem, w pysku.
W narożniku ruszyłam kłusem. Wacław wyrwał do przodu jak ten dziki, ale szybko zadziałałam pół paradą i się trochę uspokoił. Nie wiem, co mu zawsze na początku jazdy odbija. Najpierw kłusowaliśmy po okrążeniu, w lewą, w prawą stronę nie wyginając się aż tak. Pilnowałam tylko, żeby nie miał głowy gdzieś na zewnętrznej, tylko delikatnie skierowaną do wewnątrz. Doginając go łydko udało mi się trochę nad nim zapanować i delikatnie pozbierać dzięki pół paradzie. Wezuwiusz zszedł z głową, a ja co chwile go poprawiałam, bo Wezu, jak Wezu nie lubi chodzić zebrany. Pojeździliśmy teraz trochę wolniejszym kłusem po woltach, serpentynach i pół woltach dokładając dużo zmian kierunku. Ogier był nawet chętny i skrętny, aż się trochę miło zdziwiłam. Po ćwiczeniach dałam mu odpocząć wreszcie w stępie.
Po odpoczynku na luźnej wodzy - galop. Analizując ostatnio treningi stwierdziłam, że muszę więcej galopować, bo Wezuwiusz kumuluje w sobie energię. Dałam mu więc po cztery koła w pełnym galopie na obie strony. Kiedy zobaczyłam, że się zmęczył przeszłam do kłusa i porobiłam trochę wolt, a potem jeszcze raz poćwiczyliśmy w galopie na woltach. Wygięcia szły dość dobrze więc dałam mu wreszcie spokój.
Skoki. Upragniona część tego treningu wreszcie nadeszła. Zaczęliśmy skakać on krzyżaczka. Pierw najeżdżaliśmy z kłusa. Pierwszy skok nieudany, bo się wyrwał z galopu. Ściągnęłam wodze i najechałam drugi raz, z maksymalnie skróconego kłusa. Puściłam go zaraz przed przeszkodą, żeby ładnie wskoczył. Skok był udany, tak więc następne jechaliśmy już z galopu. Taki krzyżaczek to był dla nas pikuś, więc przeszliśmy do stacjonatki. Zaczęłam też od najazdu z kłusa, a w zasadzie to do zakrętu musiałam jechać stępem, bo jak Wezuwiusz już zacznie skakać, to potem trudno to opanować i nie skacze nam się fajnie. Ale na tym skoku podszedł blisko i wyskoczył mocno do góry, czyli zrobił tak - jak ma być. Poklepałam go i pojechaliśmy z drugiej strony jeszcze raz z kłusika. Do przeszkody dojechałam wysiadywanym, a Wezacz znowu wywalił do góry na skoku, aż byłam zaskoczona, bo dawno tak się nie starał na treningu. Najechaliśmy jeszcze dwa razy z galopu i znowu dwa piękne skoki, wysokie, z zapasem i dobre stylowo. Dałam mu trochę odsapnąć - pokłusowałam, postępowałam. Następnie przyszedł czas na stacjonatę 105 cm - jechałam ją wymijając na razie resztę szeregu. Tylko raz i z kłusa. Testowałam zakres umiejętności Weza. Znowu wysokie, piękne loty - no ja po prostu kocham tego konia! Najechałam z galopu na cały szereg. Pasowało idealnie, równo wskoczy i cały czas jechaliśmy tym samym, niezachwianym tempem. Najechaliśmy na ten szereg jeszcze trzy razy. Za każdym razem na czysto - jezu, jezu, jezu! Wezuwiusz jest bombastyczny!
Na koniec porządnie go występowałam i odprowadziłam do stajni. W końcu go rozsiodłałam i wycałowałam w chrapki. O zawody się nie martwię, bo z takim koniem Lkę przejedziemy na pewno.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Carmabelle dnia Wto 17:28, 28 Paź 2008, w całości zmieniany 4 razy |
|